Mężczyzna przemycał tam mięso wołowe dla znajdujących się w nim osób pochodzenia żydowskiego. Przedwojenne kontakty z Żydami układały się rodzinie Fiałkowskich bardzo dobrze. Jan pracował u dwóch z nich, u właściciela młyna o nazwisku Kapłan i właściciela tartaku o nazwisku Kałman.
Do zabudowań gospodarczych Fiałkowskich doprowadzano wykupione od sąsiadów krowy, które były zabijane przez Żyda o imieniu Berek. Ten był przed wojną właścicielem sklepu mięsnego. Mięso leżało na spodzie wozu, przykryte drewnem. Dzieciom Jana Fiałkowskiego nie wolno było nic mówić na temat pomocy osobom pochodzenia żydowskiego. Słowo „Żyd” ze względów bezpieczeństwa było zakazane w ich domu.
8 grudnia 1942 r. do domu Jana weszło dwóch funkcjonariuszy gestapo z prośbą o zaprowadzenie ich do sołtysa. Mężczyzna nie dotarł do sołtysa, ponieważ był to tylko pretekst. Jan Fiałkowski został zabity w lesie dwoma strzałami. Zaniepokojona jego nieobecnością żona dotarła do jego mogiły. Kiedy przygotowywała ciało męża do godnego pochówku, otrzymała rozkaz, by natychmiast zaprzestać i z powrotem zakopać ciało w lesie, bez stawiania krzyża. Tak też musiała zrobić...
Bibliografia:
Uwagi: